Aparigraha – o nie przywiązywaniu się
Przesadzana dziś przeze mnie monstera (tak – wiem, że jest grudzień) skłoniła mnie do refleksji.
Bynajmniej nie sama monstera, bo do tego momentu doprowadziły mnie liczne doświadczenia minionego roku.
To pnącze o dużych, charakterystycznych liściach, ma tendencję do licznego rozgałęziania się. Podobnie było z moją po momencie zakupu i przywiezieniu do domu. Z niepozornych kilku łodyg i liści nie wiadomo kiedy rozrosła się wielka roślina ozdobna.
Po pewnym czasie jednak zaczęła marnieć – liście usychały, a obfite korzenie wydostawały się na wierzch, oplatając doniczkę od zewnątrz.
Czas zwany małżeństwem
To był czas, kiedy mieszkałam w innym miejscu niż teraz. To był czas kiedy jeszcze związana byłam tak zwanym węzłem małżeńskim. To był moment, kiedy zapadła decyzja, że chcę ten węzeł rozwiązać.
Nie czułam, że żyję w pełni, czułam się jakby czymś ograniczona, splątana. Mój wewnętrzny głos wykrzykiwał „tak” życiu, którego jeszcze nie znałam. Człowiek ma tendencje do unikania nowego, a zwłaszcza czegoś, co nieznane. Wywołuje to strach, który i u mnie miał miejsce. Wywołuje niepewność przed tym, co będzie dalej.
Jednak pozwoliłam sobie czuć ten strach, być z nim w kontakcie i pójść za wołaniem mojego głosu. Zaufałam.
Nowa droga i upadki
Droga, w jaką się wybrałam, była długa i wyboista. Momentami tak trudna, że spadałam, spadałam, spadałam w dół. Były też momenty poczucia ulgi i radości, ale to właśnie te ciężkie chwile przechylały szalę, wpływając na moje zdrowie i samopoczucie.
Upadałam wielokrotnie aż dotknęłam dna. Mówią, że dopiero, gdy sięgniesz dna, kiedy już kompletnie się poddajesz i nie masz siły iść dalej, kiedy zaczynasz prosić o wsparcie bliskich i Boga, możesz się odbić.
Byłam tam, na dnie. Byłam tam, w ciemności, zanurzałam się w niej. Momentami wydawała się być nawet przyjemna, kusiła swoją czarną głębią, by w niej pozostać.
Ugrzęzłam w niej na jakiś czas, moje zdrowie pogarszało się. Zaczęły wybrzmiewać moje naturalne tendencje ciała i umysłu. Pochłonięte tą ciemnością (tamas) chorowały, dotykając kolejnych układów w ciele, narządów i tkanek, otępiając mój umysł. Podobnie, jak monstera, czułam, że umieram i coś sprawiało, że miałam na to zgodę.
Moment przebudzenia
Nagle, któregoś dnia obudziłam się! Ni stąd, ni zowąd pojawiła się we mnie jakaś iskra, która stopniowo przerodziła się w solidny płomień. Ten płomień, ten ogień (tapas) sprawił, że podjęłam się wszelkich znanych mi i dostępnych w tym momencie środków w ajurwedzie i jodze, by wyjść z tej ciemności. Zmiana diety, praktyka pranajamy, asan, medytacji, kontakt z naturą i przyjaciółmi oraz zioła były ( i nadal są) ze mną każdego dnia.
To był punkt zwrotny – moje odbicie się od dna, kiedy wyraziłam wolę życia. Kiedy zrozumiałam, że oddałam sprawczość jakiejś starej historii, która już nie jest aktualna.
Zrozumiałam, że tak bardzo przywiązana byłam do mojej małżeńskiej relacji, że tak nie byłam pogodzona z wieloma tematami z nią związanymi, że tak bardzo wciąż łudziłam się, że da się coś z tym zrobić, że nie pozwalało mi to żyć tu i teraz. A to sprawiało, że nie byłam w stanie żyć w zdrowiu, szczęściu, lekkości, w miłości i jasności (sattva).
Wraz z uświadomieniem sobie sytuacji i konsekwentnym korzystaniu z darów jogi i ajurwedy, zaczynałam się podnosić. Zaczynałam żyć.
Splatana monstera i moje przywiązanie
Podczas przesadzania monstery okazało się, że korzenie odrębnych sadzonek były splątane, a dodatkowo jedna z nich miała silniejsze, twarde korzenie i zagłuszała w ten sposób tę delikatniejszą, zabierając jej przestrzeń do wzrostu, życia w pełni.
Mimo, że jest grudzień i teoretycznie nie jest to czas na takie akcje, czułam, że to jest TEN moment, aby zająć się monsterą.
Podobnie jak w życiu, prawdopodobnie nigdy nie ma tego właściwego momentu. Ale są sytuacje, kiedy trzeba podjąć decyzję i działać. Szczególnie jeśli na szali jest życie.
Nie wahałam się więc i rozdzieliłam rośliny od siebie, bo czułam, że nie będzie lepszego momentu jak TERAZ.
I tak dzięki monsterze, zobaczyłam, jak i ja byłam splątana w relację, która już dawno mi nie służyła. I jak mimo rozwodu wciąż byłam w nią zaangażowana poprzez moje przywiązanie do niej.
W jodze jest taka yama Aparighara. Jest to jedna z zasad, która mówi o nie przywiązywaniu się do rzeczy, ludzi, sytuacji, czegokolwiek. Trzymanie się kurczowo czegoś lub kogoś nie pozwala nam żyć własnym życiem, jego pełnią. A nasza pełnia życia nie znajduje się w naszej historii, ani w naszych wyobrażeniach dotyczących przyszłości. Nasza pełnia życia może zaistnieć tylko tu i teraz, kiedy jesteśmy obecni w tej jedynej prawdziwej, żywej chwili – teraźniejszości.
I właśnie tego – zanurzenia się w tu i teraz, bez przywiązania, bez oczekiwań, w kontakcie ze sobą, w uważnej obecności, życzę Tobie na ten dzisiejszy wieczór Sylwestrowy, jak i na Nowy Rok.
Dodaj komentarz
Chcesz się przyłączyć do dyskusji?Feel free to contribute!